Babcia + Tatuaż = obraza na wnuków?!?!

Każdy dzień zaczynamy w biegu- pośpiech można zauważyć wszędzie: dzwoniący budzik, szybka pobudka, śniadanie, droga do pracy, korki, natłok obowiązków… To wszystko sprawia, że nie zauważamy wielu istotnych rzeczy. Widzimy postacie, którzy wykonują codzienne rutynowe czynności, nie wiedząc, co tak naprawdę kryje się w środku- może czasem warto zatrzymać się na chwilę?

Z pozoru przeciętnie wyglądające osoby nie sprawiają wrażenia, jakby działo się coś strasznego- ot, zwykły Kowalski biegnie do pracy albo przeklina, stojąc w korku. To taka zewnętrzna osłona, pod którą niejednokrotnie kryje się żal i smutna historia. Gdzie miejsce tatuaży w tej opowieści? Właśnie… Ludzie, którzy są dla nas obcy i ich nie znamy, w jakimś procencie (mam nadzieję, że niewielkim) borykają się z brakiem akceptacji tatuaży wśród rodziny. Co z tego, że powtarza się, że tatuaż nie czyni z ludzi kryminalistów; mnogość negatywnych reakcji na tatuaże przyprawia o zawrót głowy.
Znam osobiście osobę, która przestała utrzymywać kontakty z babcią. Wydaje się to dziwne, bo co ma kolorowe ciało do relacji? Relacji, które były bliskie, a osoby w nich zżyte? Koleżanka według wielu osób jest miła, uczynna, ani mi się śni, żeby upodobniła się do kryminału po wizytach w studio tatuażu. Ma ich kilka: wilczek na przedramieniu, napis na żebrach i mozaika kwiatowa na stopie.
Wiadomo, że osoba starsza neguje takie poczynania z zasady, bo w czasach jej młodości tatuaże nie były powszechne, nie były w modzie, ludzie nie tatuowali się tak, jak obecnie. Zaczęło się niewinnie- rozmowy na temat głupoty i opętania (ehh…) były obracane jako żart.
Z czasem, po wykonaniu wspomnianego przeze mnie wyżej trzeciego tatuażu, babcia koleżanki zaczęła ją wyzywać, każda wizyta kończyła się kłótnią, bo babcia, wychodząc z wnuczką na spacer, do sklepu, czy Kościoła mówiła, że „jak to tak ludzie widzą, wstyd, za bardzo widać, i jeszcze mi tu z tym do Kościoła przychodzisz!”. Jak ta dziewczyna mogła się wtedy czuć? Strasznie. No bo jak inaczej pojąć fakt, że bliska nam osoba neguje publicznie wygląd, prywatnie wszystkie rozmowy sprawiają przykrość? Koleżanka nie raz i nie dwa próbowała podjąć dialog z babcią, wytłumaczyć jej, że to nic złego, że nie zmienił się jej charakter, a już tym bardziej wyznanie. Babcia była nieugięta, tatuaże oszpecają, sprzeczkom nie było końca… Koleżanka się poddała.
Ileż można dzwonić i przychodzić osobiście z wizytą do kochanej osoby i w zamian otrzymywać krzywdzące epitety. Długo z nią rozmawiałam, często to robimy. Doszłyśmy wspólnie do wniosku, że damy babci czas. Powinna ochłonąć, dojść do pewnych wniosków. Przecież to była zawsze jej ukochana wnusia. Starsze osoby inaczej pojmują otaczającą rzeczywistość, mamy nadzieję, że babcia zrozumie, że tatuaże to żadne zło. Nie chodzi o to, żeby się nimi zachwycała i pochwalała decyzje, ale o to, żeby po prostu nadzwyczajnie w świecie zaakceptowała fakt ich posiadania. Nie warto komplikować sobie życia, w które i tak już wpisane są problemy. Po co dodawać sobie kolejne? Należy dbać o rodzinę, pielęgnować relacje i cieszyć się z każdego małego dobra. Prawda?
Czy Wy, drodzy czytelnicy, mieliście do czynienia z podobną sytuacją? Jeśli tak, jak przez nią przebrnęliście? Może macie inne sposoby na przekonanie bliskich do zmiany zdania? I czy ktoś z Was niestety musiał pogodzić się z ograniczeniem kontaktów? Trzymam kciuki za koleżankę. Na koniec dodam, że tatuaże są oczywiście coooool, trzeba dobrze pomyśleć przed ich wykonaniem i absolutnie nie żałować tej decyzji. Tatuaże niczego nam nie ujmują, wręcz dodają- pewność siebie, wyrażają człowieka, pokazują siłę, ważne wydarzenie, określają gusta…
Trzymajcie się ciepło!:-)

PAULINA <-(kliknij i przejdź do profilu na fb)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz